Dziennikarz lewicowego Bloomberga otwarcie przyznaje, że jest tylko narzędziem w rękach niechętnej Trumpowi finansowej oligarchii
Opublikowano: 02.12.2017 r.
No tak. Też czytam. Prenumeruję nawet. Jakież to wspaniałe uczucie, kiedy w skrzynce pocztowej znajduje kolejne wydanie „Time” lub „Bloomberg Businessweek”.
Ileż tam „faktów” bez pokrycia, ekspertyz bez znajomości rzeczy, prognoz, które się nie sprawdzą. I jadu wylanego na diabła wcielonego – Donalda Trumpa.
Lekturę obu pism zostawiam sobie na niedzielne przedpołudnie. Pobieżnie przejrzałem jednak bloombergowskie zestawienie 50 osób, które zdefiniowały biznes w 2017 roku.
Nie ma w tym zestawieniu, co oczywiste, pana Donalda Trumpa. Nietuzinkowego przedsiębiorcy, miliardera i „szefa” największej gospodarki świata. I to szefa, który w zdecydowany sposób zamierza zredefiniować tę gospodakrę. Ale cóż. Co to jest amerykańka gospodarka dla Bloomberga. Kimże jest Prezydent Stanów Zjednoczonych. Jest za to na liście łapserdak gryzący go po kostkach, który ponoć ma setkę dowodów na Trumpa POTUSa, na Trumpa juniora, na trumpowego zięcia, Manaforta i tak dalej. Skończyć ma się to ruiną fortuny Donalda Trumpa (zawsze zaniżanej przez Bloomberga) i, oczywiście, oczywiście, impeachmentem.
Ale nie o Muellerze dzisiaj. Dzisiaj o Bezosie. Po tym jak Jeff Bezos po czarnopiątkowym boomie sprzedażowym został wyceniony na 100 miliardów dolarów i został pierwszym dwunastocyfrowym miliarderem, nie mógł się nie znaleźć.
Po krótkiej charakterystyce dokonań Bezosa w ostatnim czasie i jego planach zostania pierwszym detalistą świata przyszła kolej na ostanie zdanie poświęcone pobocznym projektom Jeffa Bezosa. Programowi kosmicznemu oraz Washington Post.
I passus ten wiele mówi o mediach mainstreamowych w USA (i generalnie na świecie), Jeffie Bezosie a, nade wszystko, o dziennikarzach Washington Post oraz, co oczywiste, Bloomberg Businessweek, w tym autorze tego tekstu, Spencerze Soperze.
Wiele mówi. Nic jednak nie powie przeciętnemu czytelnikowi Bloomberg Businessweek.
Wiedzą to dobrze redaktorzy tych pism i mogą pisać otwartym tekstem.
A zdanie brzmi mniej więcej tak: „Kiedy [Jeff Bezos] nie jest zajęty ekspansją Amazona, pracuje nad innymi misjami takimi jak wysyłanie turystów w przestrzeń kosmiczną i… utrzymywaniem presji („keeping the heat”) na prezydenta Trumpa przez [i dochodzimy do momentu kulminacyjnego] będący w jego posiadaniu „Washington Post”.
Poczekajmy grzecznie do poniedziałku co powiedzą na to w Washington Post” Wszak ich kolega po fachu i poglądach (czy raczej ich braku) wprost zakwestionował ich niezależność. Swoją zresztą też. To akceptowalna przez niego norma, że pisze co każe mu właściciel p. Michał Bloomberg. Człowiek o niespełnionych prezydenckich ambicjach, który stchórzył w 2008 roku i, ponownie, osiem lat później, kiedy przestraszył się Trumpa. I ta polityczna impotencja to źródło prawdziwe źródło frustracji i agresji w stosunku do zwycięskiego Trumpa. I tak osobista nienawiść dwóch miliarderów kreuje obraz świata przedstawiany prze rzekomo niezależne i obiektywne media.
Czy „dziennikarze” Washington Post” zaprotestują w poniedziałek przeciwko dyskredytującej ich opinii? Nie sądzę.
Czy czytelnicy obu tygodników zrozumieją do czego przyznały się osoby dostarczające im co tydzień, nie tyle informacji, co opinii o świecie? Opinie, które traktują śmiertelnie poważnie podobnie jak dziennikarze rozkazy zamożnych właścicieli mediów, w których pracują?
Tu mam pewność, że nie.